Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

Od czasu do czasu, w chwili, gdy Hnat był najbardziej pijany, spisywał przy równie pijanych świadkach jakieś cyrografy. Spici jak noce grudniowe, starosta i pisarz wiejski, podpisywali te dokumenta i wiarygodność ich stwierdzali przybiciem gminnej pieczęci.
Takie to życie snuło się pod słomianą strzechą nowo wybudowanej chaty. Małżonkowie, z czasem zobojętnieli zupełnie dla siebie — żyli li wspomnieniami i żałowali oboje — dawnych świetnych czasów.


IV.

Od ślubu Hnatowego upłynęły już były cztery lata.
Aż lęk zbierał wspomnieć, jak straszne i smutne zaszły zmiany w Hołczyńcach. Starą dziedziczkę, jasną, miłosierną panią wywiozły cztery stare siwosze na cichy, wiejski cmentarz i spoczywa tam ona w sklepie murowanym, w smutnym grobie pańskim, pomiędzy dziadami i pradziadami, spoczywa czekając trąby archanielskiej i zmartwychwstania powszechnego. Tylko ponure, czarne smereki[1] poruszane wiatrem północnym, ponurym, żałobną pieśń nad nią zawodziły, tylko puhacze nocną porą, na dachu cmentarnej kaplicy, biedały nad niedolą ludzką.
Młody dziedzic po śmierci matki dał folgę krwi swej gorącej, nieokiełzanej. Porzucił on ojcowiznę, czasami tylko na parę dni zaledwie zjeżdżał do dworu, a cały rok boży przepędzał gdzieś daleko w obcej ziemi, w cudzych wielkich miastach. Przyjeżdżał po to tylko, ażeby zabrać pieniądze od żydów posesorów, którym oddał za grosze marne ziemię ojczystą i wierną czeladź.

Na folwarku rozsiadł się był, jak basza turecki, Icko Cwajnos, najbogatszy kupiec z Rajpola, a z nim ściągnęła się

  1. smereka, świerk.