Potrzeba mi było iść na biedę, na niedolę, na »harowanie« — mawiała z płaczem rozżalona. — On byłby mnie złotem obsypał, jedwabiem odziewał. On panicz złoty, jak zoreńka[1] jasny!...
Najserdeczniejsze przyjaciółki jej teraz były Kseńka Mielnikowa i Pałaszka Wasylowa, te same, któremi dawniej tak srogo pogardzała. Z niemi to jednemi śmiało o paniczu rozmawiała, dawne wspomnienia snuła, na swój nierozum narzekała. Schodziły się one do niej w niedzielne popołudnia i zaczynała się rozmowa, zawsze na ten sam temat.
— Wyście obie rozum miały — mawiała, przygryzając usta do krwi — a ja durna poszłam za tego pijaka niedbałycię[2]... Oj, biednaż moja hołowońka! Żebym ja była panicza posłuchała, to on sam byłby się domu trzymał... Jabym była panowała, jabym była z kluczami chodziła, jak pani jaka... A tak jego niema orła jasnego, tylko ten pijanica ohydny, który mi już obmierził i świat ten Boży i to słonko jasne.
Sąsiadki, przyjaciółki pocieszały ją jak mogły:
— Nie płacz, rąk białych nie łam. Weź się do roboty, zarobisz trochę grosza i znowu sobie sprawisz spódnicę z galonem...
— Idź na łań do żyda — wołała, wybuchając śmiechem ironicznym Pałanka — żyd płaci co soboty, szabasu nawet nie szanuje.
— Niedoczekanie ich! — odpowiadała z oburzeniem Jeryna — niedoczekanie tym nechrestom, tym psim synom... Wolę już z głodu przymierać, niż żydom robić... wolę, wolę!
— A spódnica z galonem — szeptała jej kusząco Kseńka.
— Cóż wy myślicie, że mnie o sam galon chodzi... waryatki wy obie! Wam się zdaje, że mnie tylko kraśnej spodnicy brakuje? Pek ta cur na was![3] A choćbym i miała