Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

mają w dodatku takie ogony, że mogą się od much opędzać; dalej Stach, furman galicyjski, nie umiejący ani słowa do koni po angielsku przemówić; następnie doktor filozofii, Rusin, nie biorący subsydyów od postronnych potencyj, siedzi tuż obok wschodnio-galicyjskiego hrabiego... i rozmawiają z sobą. Nie, to jest tak monstrualna w naszych warunkach kombinacya, że obawiam się o to, czy dojedziemy szczęśliwie?
Wkrótce konie wyszły na równinę i wnet szalona szybkość jazdy przeszkodziła głośnym medytacyom hrabiego.


II.

Hrabia Teodor z Zahnilcza był okrzyczanym dziwakiem, tolerowanym we wschodnio-galicyjskiem towarzystwie, li dzięki znacznej fortunie i starożytnemu nazwisku. Stosunkami pokrewieństwa i przyjaźni, rozgałęzionemi w całej dawnej Polsce, imponował wszystkim sąsiednim, większym i mniejszym potentatom.
Zgorzkniały i zniechęcony różnemi bolesnemi przejściami, w życiu politycznem udziału nie brał. Co gorzej, drwił boleśnie i to w oczy z tych wszystkich sąsiadów bliższych i dalszych, którzy o godności i dostojeństwa usilne starania czynili, śmiał się z urzędowej napuszystości, z jaką drobne autonomiczne funkcye załatwiali. On bo był strasznym zacofańcem, nie wierzył w skuteczność parlamentaryzmu.
Zbawienie kraju widział w podniesieniu zamożności ogólnej, w rozwoju rolnictwa, w doskonałej uprawie ziemi, jednem słowem w racyonalnem gospodarstwie.
Stosunki jego z ludem były również nieraz powodem zgorszenia liberalniej usposobionych sąsiadów. Rozpowiadano sobie pocichu, robiąc zgorszone miny, że w zahnilickim kluczu nikt dzieci do szkoły nie pędzi gwałtem, że chodzą tylko te, które rodzice sami przyprowadzą — że ogólna ustawa o przymusie szkolnym tam nie obowiązuje; zapominano jednak