Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

stroje nad strojami, to do kogo się w nie ubiorę? Do tego pijaka, do neluba?[1]
— Ha! ha! ha! Alboż to u nas w Hołczyńcach niema już żwawych parobków? — przerywała jej, śmiejąc się cynicznie Pałaszka. — Popatrz, za mną co niedzieli z cerkwi całe stado biegnie. Mój stary aż pęka ze złości, to i cóż mi zrobić może? Teraz wolność!...
— Giń i przepadaj z takimi żwawymi chłopcami — wybuchała gniewnie Jeryna. — Śliczne chłopcy, albo mu mleko jeszcze pod nosem widać, albo śmierdzi dziegciem na pół mili. Ot tobi myłenkij!
— Bierz takiego, jak niema innego!
— Prawdę mówi Jeryna — wtrącała Kseńka — co było starszych, co praworniejszych, to za Dunaj pognali... Tam poszli na pohybel, na śmierć marną...
— Co mi tam, ja i po nich nie płaczę — kończyła lekceważąco, machając dłonią Jeryna. — Mnie żal tylko jednego, panicza złotego... On to miał oczy jak zirnyci, a liczko jak obraz w cerkwi. A ja głupia, słuchać go nie chciałam... Popa mi się zachciewało... popa brodatego i korowaja rumianego.
Lamenty takie godzinami całemi trwały i kończyły się tem zazwyczaj, że na odchodnem, cyniczna i najbardziej zepsuta Pałaszka, żegnała Jerynę temi słowy:
— Czekaj! czekaj! przyjdzie jeszcze ta godzina, że ci twój pijak tak obrzydnie, że poszukasz sobie innego... Spiesz się, czasu szkoda... Patrz na mnie.
— Nie! nie! — wołała za odchodzącemi Jeryna i wybuchała gwałtownym, spazmatycznym płaczem.


V.

Od roku już z górą przychodziły do Hołczyniec smutne listy z za Dunaju.

  1. nelub, niemiły.