naczalstwa[1], a trzech żołnierzy rozesłał po wsi, ażeby upatrzyli pomieszczenia dla ludzi i koni. Sposób przez sierżanta wybrany, był znać bardzo praktyczny, bo w godzinę było już wszystko załatwione. Dla rotmistrza, dowódcy szwadronu, wybrał sierżant kwaterę w nowej, najparadniejszej w całej wsi chacie Hnata pijaka — tak go już dziś wszyscy nazywali.
Nazajutrz od samego świtu, tłumnie było około kołowrotu przy karczmie hołczynieckiej. Wszystkie oczy były zwrócone na trakt, który zwężając się dla oka ludzkiego coraz bardziej, ginął prawie zupełnie po za falowatemi wzgórzami. Dopiero około południa zaciekawieni mieszkańcy Hołczyniec ujrzeli, jak z po za pagórków wychylać się zaczęły: zrazu chorągiewki od lanc, po nich żółte kaski i rabaty. Już, już widać było przez chwilę całych jeźdźców, za chwilę skryli się znowu za najbliższym od wsi pagórkiem i wnet potem cały już szwadron wychylił się i wolnym marszem zbliżał się do kołowrotu.
Słońce jaśniejsze błysło w tej chwili, przedzierając się przez szare, ołowiane chmury i obrzuciło zbliżający się szwadron jaskrawemi promieniami, w których zamigotały wspaniale, żółte polerowane blachy kasków i ostro błyszczące groty lanc; od szabel iskry się wkoło sypały.
Zbliżali się do wsi wolnym, miarowym stempem, ale byli już wkrótce tak blisko, że dokładnie można już było rozpoznać całe postacie pojedynczych jeźdzców. Samym przodem jechali śpiewacy; w środku tej grupy rej wiódł stary, szpakowaty już żołnierz, sławny zapiewało[2], znany w całej brygadzie. Puścił on koniowi cugle zupełnie, a ten niekierowany nawet szedł pewnym, regularnym chodem. Stary zapiewało trzymał w obu rękach dziwaczną, pstro przybraną kukłę[3] i nią takt wybijał. Obok niego jechali młodsi towarzysze z piszczałkami, bębenkami, a wszyscy razem śpiewali jakąś