Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

Podczas jednego z tych zwykłych karczemnych posiedzeń przy butelce, swat Hnatów — Bazyli Kohut, zagadnął go pewnego razu nagle i niespodzianie:
— Hej, Hnat! powiedz ty nam szczerą prawdę... Czyś ty gdzie odkopał te »biesowe« pieniędze, które ciemnemi nocami po ogrodach się palą? Czyś żyda gdzie na gościńcu ograbił?
— Dlaczego się mnie o to pytacie? — odrzekł niechętnie Hnat.
— Dlaczego? dlaczego? — pytał dalej pijany Bazyli. — A możeś ty z czartem się zwąchał?... Każdy się dziwi, zkąd ty biedak ostatni, łychołata pośledni masz teraz zawsze pieniądze na wódkę i dla siebie i jeszcze drugich częstujesz... Zkąd pieniądze bierzesz?
— Tak mi już Pan Bóg łaskawie daje Wasylu — odrzekł Hnat skrobiąc się swoim zwyczajem w głowę — żonę mi dał taką poczciwą, że na mnie i na siebie pracuje... Zarabia biedactwo, bieliznę komandirowi[1] pierze... Da mi czasem nieboga jakiego rubla odczepnego, a ja gałgan nie umiem nawet poszanować jej pracy... Ot przepijam tu z wami.
I przestał mówić, głowę opuścił smutnie na piersi; trunek go już poczynał rozmarzać coraz bardziej.
— Hi! hi! hi! — rozśmiała się ironicznie należycie już pijana »babka« Horpyna — hi! hi! hi!... Bieliznę pierze!... bieliznę prasuje!... I do komandira sama odnosi... Ho, nosi... nosi!... Ja stara wszystko wiem.
— Co wiesz babo? — mruknął Hnat i popatrzył dziko na staruchę.

— Co wiem, to wiem... A tobie synku, radzę pieniądze te chować a nie przepijać... Bo ty synku, nim jeszcze żyto dojdzie, sam do mnie przyjdziesz... Do chaty swojej będziesz mnie prosić... I pieniędzy musisz mieć dużo, i dla mnie i dla popa i na wódkę dla ludzi... Bo będziemy dziecko chrzcili,

  1. komandir, komendant.