chłopskie, to kazionne dziecko będzie, z batystu spraw mu pieluszki.
Hnat zerwał się wściekły z ławy, nie mógł słowa przemówić, gniew go oniemiał, hałas przygłuszał. Skoczył wprost ku rozkrzyczanej Horpynie, obiema rękoma schwycił ją za głowę i zdarł jej chustę wraz z kosmykiem siwych włosów. Rzucił chustę na ziemię i depcząc ją nogami wołał zdławionym głosem:
— Ot tobie babo sława! Ot tobie cześć! Naści za czterdzieści lat babkowania!... Wiedźmo przeklęta!... Ot tobie za brechnie[1] na moją Jerynę!... Gadzino!
Wszystkie kobiety obecne w karczmie otoczyły starą kołem, starając się zasłonić ją przed nowym wybuchem wściekłości pijanego Hnata, wygrażając pięściami i tupiąc nogami, wołały, to pojedynczo na przemiany, to wszystkie razem:
— Idź ztąd nawiedzony, idź!
— Wracaj do chaty, tam zedrzyj chustę z twojej Jeryny.
— Odczep się, stara prawdę mówi.
— Ona nigdy nie kłamie!...
Hnat tymczasem skakał na wszystkie strony jak opętany, starając się rozerwać łańcuch otaczających Horpynę kobiet i na starusze zemstę swą wywrzeć.
Wreszcie zniecierpliwiło to starego Bazylego, który wstał flegmatycznie z ławy, podszedł do Hnata i ujmując go silnie za obie ręce, rzekł doń spokojnie:
— Słuchaj, nie bądź głupi! A może stara prawdę mówi? Ona wie, jak trawa rośnie, ona worożka[2], jej nie godzi się zaczepiać... Przekonaj się pierwej.
Hnat przy tych słowach ochłódł odrazu, ciężko opadł na szeroką, dębową ławę karczemną i złamanym, drżącym głosem szepnął:
— Abramku, dajcie mi wódki!