tuż przy chłopie i schwyciwszy go za rękę, ścisnął tak silnie że wyostrzony nóż z głuchym brzękiem upadł na dębową podłogę. W temże samem mgnieniu oka drugą ręką uderzył osłupiałego Hnata w twarz tak silnie, że ten aż zatoczył się. Byłby runął o ziemię, ale wnet dłoń rotmistrza schwyciła go za piersi; potrząsł nim tak silnie, że aż Hnatowi oczy na wierzch wyszły z powiek, a potem rzucił nim jak wiązką słomy o ziemię.
Dzika wściekłość opanowała zwycięzcę; gniótł powalonego chłopa nogami, szarpał ostrogami, wydając przytem tylko jakieś ponure, niepowiązane dźwięki. Azyatycka, zwierzęca natura ozwała się w tym świetnym oficerze i starła mu z oblicza wszelkie ślady człowieczeństwa, cywilizacyi; Mogoł rozjuszony pastwił się nad pokonanym Europejczykiem. Małe, czarne oczy zwęziły się jeszcze bardziej i lśniły jak u rysia; z ust pięknych i delikatnych biała piana leciała kawałami — był pijany okrucieństwem. Wreszcie popchnąwszy nogami skatowanego, omdlałego chłopa do progu, drzwi otworzył i wyrzuciwszy bezwładne ciało do sieni, zawołał do szyldwacha:
— Hej wistawoj![1] Patrz na tego chłopa, żebym go już nigdy, nigdy nie zobaczył w życiu. Jeden drugiemu przy zmianie wart niech ten rozkaz powtarza. Rozumiesz!...
I zamknął z trzaskiem drzwi izby.
Zbity, obkrwawiony Hnat leżał w sieni martwy prawie.
Kilkanaście minut potrzebowali Andryj i kilku litościwszych żołnierzy na to, ażeby się zdecydować zabrać go z ziemi i zanieść do przeciwległego alkierza. Tam stary jego swat własnoręcznie poobmywał go z broczącej krwi i ułożył na łóżku. Chory nie przemówił jednak do nikogo ani słowa. Na troskliwe zapytania Andryja, jak się czuje, nawet gestem nie chciał odpowiadać. Odwrócił się twarzą do ściany i udawał że śpi.
- ↑ wistawoj, ordynans.