— Hej Tomasz! — zawołał hrabia, do wychylającego siwą głowę z pomiędzy drzwi starego służącego. — Gdzie panicz? zawołaj panicza.
— Panicza niema w domu — odpowiedział mrukliwie stary — już z godzinę jak pojechał konno, nie mówił gdzie jedzie.
— Ho! ho! skończy się to panowanie — szepnął hrabia, złażąc z kozła, a gdy już był na ganku, zwrócił się znowu do starego. — Tomasz! przygotujesz dla pana doktora dwa narożne pokoje, w których ostatnim razem stali wraz z nieboszczykiem hrabią Kazimierzem. A teraz dawaj śniadanie, bo głodniśmy strasznie... Czyż nie prawda doktorze?
W kilka chwil później otworzył Tomasz drzwi do jadalni i weszli do surowej, starą dębiną wykładanej sali. Stół był zastawiony starożytnem szkłem i porcelaną.
— Iwasiu napiem sia horiwki? — zapytał żartobliwie hrabia, widocznie rad z przyjazdu doktora. — W twoje ręce — i wychylił spory kieliszek starki! — Wypij! — mówił podając mu kieliszek — takiej wódki pewno ci szwaby w Wiedniu nie dawały.
— Doskonała! — odpowiedział doktor, stawiając wypróżniony kielich na stole. — Co prawda, w stolicy wódki zupełnie nie pijałem, obawiałem się, by nie popaść w nałóg; przy natężonej pracy umysłowej najłatwiej przyzwyczaić się do nadmiaru alkoholu.
— Przezorność godna uczonego męża — przerwał mu, śmiejąc się hrabia, niezwyczajnie dziś rozweselony. — A teraz zabieraj się do... zrazów z kaszą, potrawy, przy spożywaniu której jednoczą się oba narody, to piękne królestwo zamieszkujące.
Czas trwania śniadania przeszedł wesoło. Gospodarz sypał żartami i dowcipami, w których na dnie niejedna głęboka myśl tkwiła. Był to już jego specyalny talent: ubrania najważniejszych zagadnień społecznych w lekką suknię żartu towarzyskiego.
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.