Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

Zerwałem się, gwałtem przeciąłem marzenia i pospieszyłem — na wódkę i zakąskę. Schodziłem w dół dość spiesznie, tak, że stary hucuł wraz z koniem ledwie zdążyć mógł za mną. Słyszałem, jak za memi plecami rozprawiał widocznie sam z sobą, na temat: »o wiele to łatwiej schodzić z góry, niż drapać się na szczyty.« Góry były teraz lekko zamglone, słońce zaszło już było po za grzbiet Czarnohory i zdawało mi się, że dostrzegłem daleko bladą błyskawicę na południu.
— Panie! — doszedł w tej chwili moich uszu głos Mykoły. — A widzieliście kiedy burzę w górach?
— Nie! — odparłem zwalniając kroku i dając tym sposobem Mykole sposobność zrównania się ze mną. — Nie widziałem!
— To dziś zobaczycie; — odparł, przynaglając konia do szybszego stępa. — Na węgierskiej stronie błyska, Pop-Iwan w mgły się odział, a duszno tak, że koń bez wagi stępo idąc potnieje... Będzie burza! Milnerowy niedźwiadek i pies cieszą się już... i na połoninie granicznej, tam pomiędzy Pop-Iwanem a Howerlą skoki wyprawiają... To dla nich raj, burza albo zawierucha.
Mykoła wbrew huculskiemu zwyczajowi był rozmowny bardzo i pogawędkę lubił, obecnie spieszyłem się jednak do towarzyszy i nie zapytałem o znaczenie: Milnerowego niedźwiadka i psa... Zdaleka dochodził mię już głos naszego malarza, który dla robienia szkiców przyłączył się do naszej myśliwskiej wyprawy; w rzeczy samej ani malował, ani też nie splamił artystycznych rąk niewinnie przelaną krwią zwierzyny, wódkę tylko pił za trzech, mamałygę i bryndzę jadł jak Wołoch i umizgał się do góralek, prawiąc im o cudnym wyrazie ich melancholijnych oczu. Teraz stał z rozkrzyżowanemi rękoma; pstry jego szkocki szal, wiatrem rozwiany, unosił się po nad nim jak chorągiew: w jednej ręce trzymał potężną obozową manierkę, a w drugiej kieliszek.
— Spiesz dziecię, nuż! — wołał do mnie — bo Beotowie owi, których z sobą wozisz, wypiją ci wszystek spirytus, a bez spirytusu vulgo ducha, czem twe utwory będą?