woli swojej, jak który mógł i chciał. A już nie było na całą Czarną rzekę[1], na wszystkie nadgraniczne połoniny straszniejszego mandatora jak Milner... szwab przeklęty na Jaworniku.
Słobodę on sobie, grodzisko mocne na górze wystroił, murowane i wysokie, niby monaster jaki; przeciwko opryszkom-sokołom trzymał dwudziestu czterech puszkarów[2], samych gazdowych synów za powinne; darł naród, cisnął poborami tak, że każdy krył się z groszem, żeby Milner się o nim nie dowiedział, bo zaraz zabrałby; nawet molodyce[3] i dziewczęta poskrywały były węgierskie dukaty, tureckie czerwońce... i choćby najbogatsza, szła na tańce jak żebracka córka bez srebra, bez korali.
Milner ten miał żonę, bohatyrkę wielką[4]. Że ona była wiedźmą straszną a paskudną, dopiero się później o tem dowiedziałem, ale to wiedziałem odrazu, kiedym ją pierwszy raz zobaczył i wiem do dnia dzisiejszego, że gładszej, piękniejszej kobiety na świecie nie spotkałem. Była słuszna, gibka i wyniosła niby jodła młoda na północnym stoku Czarnohory; ręce, nogi małe, toczone; w stanie cienka, że ją można było dłonią objąć; włos miała długi, czarny, jak krucze pióra; usta koralowe ledwie że czasem zakrywały do połowy białe, do pereł podobne zęby. Cała była gadzina śliczna, cudna, a już największą siłę to nieczysty złożył w jej oczach. Oczami temi, modremi, niby toń jeziorek górskich, przejrzystemi a niezgłębionemi umiała ona czarować, umiała przeklętemi źrenicami temi tak do człowieka przemówić, że szedłby za nią na koniec świata, w ogień i wodę, skoczyłby ze skały w przepaść, tak umiała niemi rozkazywać, że lekkiem sercem na kryminałby każdy się ważył, byle tylko oczy te do niego się uśmiechały.