mem ramieniu, ogień jakiś w piersi mi wlała... Odetchnąć nie mogłem. Ona usiadła już na siodle i pochyliwszy się na lewą stronę, szukała strzemienia... lecz znaleźć go sama nie mogła... czy nie chciała?
— No! czego stoisz jak pień? — zawołała, śmiejąc się — pochył się łeginiu-sokole i włóż mi nogę do strzemienia.
Mówiła to tak czysto po naszemu, jakby się hucułką w górach rodziła.
Pochyliłem się więc i odsunąwszy długą jedwabną suknię, dotknąłem się nogi ostrożnie, delikatnie, niby świętości jakiejś i ułożyłem ją w pozłacanem strzemieniu. Gdy przypadkiem wówczas dotknąłem się drugiego jej kolana, czułem jakby strumień jaki ognisty przepłynął mi przez wszystkie żyły; mimowolnie podniosłem na nią oczy i popatrzyłem już tak samo, jak spoglądałem na wszystkie dziewczęta i mołodyce moje lubaski[1]... Nie rozgniewało jej i to zuchwałe spojrzenie, tylko uśmiechnęła się znowu jakoś dziwnie i zapytała:
— A wielu was jest w chacie u starego Kunysza? Czy wszyscy tacy dzielni chłopcy, jak ty?
— Ja tylko jeden... jedyny u starego Kunysza syn i więcej nas nie było nigdy — odpowiedziałem, śmiało jej w oczy patrząc.
— A nie przystałby ty do nas na puszkara? — pytała dalej, a na twarzy jej pięknej zakwitł znowu ów szatański kuszący uśmiech. — Ładnieby ci łeginiu-mołojcze było w kapeluszu z koguciemi piórami i z orłem cesarskim złotym na piersiach... I biedybyś nie zaznał nijakiej, bo ja samabym o tobie pamiętała i takiemu ładnemu chłopcu nie pozwoliłabym biedować.
— Nie moja to, światła pani, wola, ale wasza i starego mego gazdy ojca Kunysza stanowić może — odpowiedziałem pokornie. Ja... z ochotąbym służył.
- ↑ lubaska = kochanka.