— A cóżeś to tak posmutniał łeginiu-sokole? Maminej ci pierzyny żal, co?...
— Ot! śni ci się ojcze-wataho — odpowiedziałem mu, przybierając zawadyacką minę. — Nie pierzyny mi żal, ni pieca domowego, ni sióstr gołąbek. Wiem, że ja ich zobaczę, jak zechcę... Tylko żal mi, serce mi się ściska za koniem moim wronym, za orłem moim karym... Trudno mi będzie żyć bez wierzchowca miłego...
— Takiś sobie żal wyszukał — odpowiedział, pokpiwając. — Jak do mandatorskiego dworca przyjdziemy, to powiedz światłej pani słowo, a ona pewno pozwoli ci wziąć z sobą twego wronego. I tak byłbyś dostał mandatorskiego konia... Wszystko jedno, któremu obrok i siano dawać będą.
— Powiedz światłej pani! — powtórzyłem jak echo za Kornyłem. — Powiedzcież wy mnie ojcze-wataho — spytałem po chwili — jaka to pani? Dajcie dobrą radę młodemu.
— Radę ci dać! — odparł, zatrzymując się na chwilę. — Rady ci pewno nie pożałuję, bom z ojcem twoim gazdą Kunyszem niejedną szklankę wina wypił, niejeden kawałek chleba przełamał, niejeden raz głowę razem ważył; pobratymem twego ojca w czasie naszej młodości byłem, rady ci nie poskąpię... Krótka ona będzie: rób, co ci pani każe robić! Na nią się patrz, jej słuchaj, bo ona wszystko we dworze robi tak, jak zechce. Ona tam najwięcej znaczy... A przytem język za zębami trzymaj! Ot i wszystko!
Minęliśmy Jawornik, po za osadą wzięliśmy się leśnym płajem na prawo w górę i gdy słońce skryło się za Smotreżowy gruń stanęliśmy na miejscu.
Gdy przeszliśmy bramę, rozglądnąłem się w około... Skut[1] to był prawdziwy; naokoło mury z ogromnych kamieni, po pod murami stajnie jak kamienice gdzie w mieścisku; na środku dworzec z kutemi drzwiami i okiennicami. Koło samej bramy stała buda, a w niej psy na łańcuchach...
- ↑ skut = obronny klasztor.