Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

Co mi po takiem życiu, lepiej nie żyć, niż tak się męczyć... Zrobiwszy takie postanowienie, uczuwałem w sobie straszną moc, niby zwierz jakiś dziki i tylko czekałem sposobności... A kiedy sposobność nadeszła, to ona tak popatrzyła się na mnie swojemi szatańskiemi oczami, że wnet ze zwierzęcia krwawego, robiłem się barankiem głupim. Och! jak głupim!
Słowam do niej śmielszego nie powiedział. Bywało tylko oczami się do niej modlę i zmiłowania proszę. A rozumiała ona mowę tę tak samo, a może lepiej, niż inne ludzkie słowa, ale odpowiedzi od niej trudno się było doprosić... Śmiać się tylko umiała. Raz, pamiętam, rozłożyłem ogień na kominie i usiadłem tuż koło ogniska, ażeby drew dokłaść; ona przyszła do mnie i usiadła na swojem wysokiem krześle, nóżki swe drobne oparła na mem ramieniu, niby na podnóżku jakim, i patrzyła mi w oczy, a później nagle mię spytała:
— Mykoła, powiedz mi prawdę: czy ja ładna?
Ja wtenczas pochyliłem głowę do jej stóp i pocałowałem je po raz pierwszy.
Och! światła pani — zawołałem — tyś ładniejsza niż wszystkie inne kobiety na ziemi, piękniejsza niż królowa i cesarzowa, piękniejsza pewno od aniołów w niebie.
— A chciałbyś mieć taką żonę... taką lubaskę?... — pytała dalej, śmiejąc się. — Ja milczałem, coś mię w gardle dławiło, myślałem, że krew mię zaleje. — Powiedz, cobyś dla takiej lubaski zrobił? Czybyś jej usłuchał, gdyby ci co zrobić rozkazała?
— Cobym dla niej zrobił? — szepnąłem prawie, bo radość jakaś dziwna mowę mi odbierała. — Co?... wszystko, co człowiek zrobić może... Górybym na góry poprzenosił, smoka ognistegobym zabił... duszębym djabłu dla was, pani, zaprzedał.
— Pamiętaj o tem, coś tu powiedział; kiedyś ci to przypomnę, a jak słowa dotrzymasz, to wynagrodzę — powiedziała, wstając pospiesznie i uśmiechając się słodko, kusząco. — Za chwilę nie było już jej w świetlicy.