Zacząłem nienawidzieć sam siebie. Wiedziałem bowiem już wtenczas dowodnie, że ona jest piekielną poczwarą, którą szatan dla kuszenia grzeszników na tę ziemię posyła. Ksiądz mi to stary przy spowiedzi wytłumaczył, a mimo to ciągnęło mię do niej jak pijaka do wódki. W oczybym jej tylko patrzył, jej białych rąk dotykał...
Zimny dreszcz mię nieraz przechodził — taki mroźny, niby już przedśmiertelny — gdym sobie pomyślał, co się ze mną stanie, kiedy przyjdzie wybierać pomiędzy przysięgą złożoną ojcu, a tą czarnobrewą... tą liliową, różaną panią.
Raz przed wieczorem kazała mię znowu wołać do siebie... Poszedłem... Zastałem ją siedzącą nad jakąś dość dużą skrzynką żelazną... Była tego dnia dziwnie zadumana i smutna. Gdy wszedłem, podniosła na mnie swe duże przejrzyste oczy i patrzyła niemi na mnie długo... długo... jakby pragnęła przejrzeć mię na wylot.
Ja oczu także nie spuszczałem, lecz wpatrywałem się w nią uważnie. Zapomniałem wówczas o wszystkiem: o spowiedzi, o naukach starego dobrodzieja, o opowiadaniu ojca, o przysiędze złożonej... Jakiś szatan zaczął mi szeptać do ucha: «Właśnie przyszła chwila, ona będzie twoją, już ją masz!»
Ona tymczasem przemówiła do mnie powoli, z namysłem, ważąc każde słowo:
— Mykoło! zdaję mi się, że tobie zaufać mogę — mówiła, patrząc mi ciągle w oczy — jeżeli przyrzekniesz mi, że nie zdradzisz tej tajemnicy, którą twemu sumieniu powierzę, to zażądam dziś w nocy pewnego poświęcenia z twej strony, pewnej pomocy...
— Chcecie, światła pani, — przerwałem jej porywczo — to wam przysięgnę!
— Nie! nie potrzeba, ufam twojej uczciwości — odrzekła po pewnym namyśle. — Widzisz — mówiła dalej, wskazując na skrzynkę — tam są pieniądze i kosztowności, które chciałabym zakopać... Czasy są niebezpieczne, wojna w sąsiedztwie, kto wie, co i nas czeka. Sama tej skrzynki nie zaniosę w bez-
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.