Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie od strony Milnerowej sadyby rozległo się pierwsze pianie koguta. Głos ten pruł ciszę. Jakoś tak gwałtownie rozlegał się po lesie, tak donośnie, że wydał mi się wówczas głośniejszym od najhuczniejszego strzału. Wstrząsnąłem się cały, zerwałem się na nogi i poszedłem do znanej mi furtki.
Drzwi otworzyły się bez hałasu, znać zamek był smarowany i widocznie niedawno ktoś go próbował otwierać. Zdaje się, że Milnerowa musiała niecierpliwie oczekiwać mego przybycia, bo nim zastukałem do okna, otworzyło się ono, a stojąca w głębi pani wskazała mi milcząc skrzynkę, sama zaś — opierając się mocno na mem ramieniu — zeskoczyła i stanęła obok mnie w ogrodzie. Pospiesznie wrzuciłem skrzynkę, która okazała się nazbyt ciężką, do przygotowanego worka, wziąłem ciężar na plecy i ruszyłem przodem do wskazanego przez panią miejsca.
Szedłem umyślnie przodem, ażeby na nią nie spoglądać i pokusie przystępu nie dawać. Drogę mieliśmy niedaleką. Uszedłszy jakie dwa tysiące kroków ku górze, pod pierwszym ogromnym smerekiem Milnerowa stanęła, dała mi do rąk ryskalik, który sama przyniosła i kazała jamę w ziemi kopać.
Po półgodzinnej robocie skrzynka znikła zakopana na półtora łokcia pod ziemią. Dla większego bezpieczeństwa przesunąłem na to miejsce, gdzieśmy ją zakopali, wielki spruchniały pień, zwalonego przez wiatr świerka.
— Dziękuję ci — przemówiła pierwsza mandatorka.
Ja stałem milczący, krew gorąca znowu nosić mną zaczęła.
Dreszcz zimny przebiegł po mojem ciele: »Poczekaj, światła pani — pomyślałem — koniec twego znęcania się nad hucułem. Teraz ty w moich rękach i twój piekielny pobratym już ci nic nie pomoże.
W myślach tych nie było żadnej serdeczności, żadnego przywiązania, tylko złość jakaś bezmierna i chęć zemsty. Posunąłem się nagle ku niej i chwytając ją niespodzianie za rękę zawołałem:
— Tylko tak dziękujesz mi, światła pani... Tego zamało.