Poszedłem więc pod wiszniową altanę i tam, ukryty za gęstemi drzewami, czekałem na Milnerową z wielkim niepokojem. Serce mi biło jak młotem. Coś takiego dziwnego po człowieku chodziło, że sam jeszcze nie wiedziałem, czy mam paść do nóg tej dziwnej pani i stopy jej całować i przyznać się przed nią, że chciałem ją zdradzić, czy... toporkiem głowę jej roztrzaskać.
Szelest atłasowej sukni przerwał moje dumania. Ujrzałem ją znowu. Biegła cicho, ostrożnie, podkradała się jak wilk pod stado, jak jaszczurka.
Gdy weszła do altany, usiadła zaraz na ławeczce — i uchwyciwszy za obie ręce, pociągnęła mnie ku sobie. Drżałem jak liść osiczyny, kiedy zaczęła mówić:
— Twoja godzina nadeszła, Mykoło — szepnęła, przyciskając się swojem ramieniem do mego. — Ja słowa nie zmienię, za wierną służbę ci zapłacę. Ta sama Milnerowa, o której łaskę dobijali się napróżno najwięksi panowie, będzie twoja... twoja... twoja...
I przycisnęła swe białe, marmurowe piersi do moich, rękoma objęła mą szyję i zaczęła raz po raz całować moje usta.
— Twoja, twoja! — szeptała ciągle. A od piersi tych łabędzich, z ust jej koralowych wiało jakieś zimno lodowe, niby mroźny, północny wiatr po połoninach. Chłód ten podziałał na mnie dziwnie; zdawało mi się, że opierzyca[1] z dna Czeremoszu wyszła i hołubi mnie i ciągnie za sobą w modre fale, na dno zimne. W oczach stanął mi cmentarz nasz mały, w pamięci odżyły w tej chwili słowa ojca i nauki dobrodzieja. Przytomność wielka mi powróciła, krew się we mnie odrazu uspokoiła.
— Będę twoją — szeptała dalej czarownica — jedną tylko próbę musisz przebyć, jedną służbę mi oddać... Słuchaj! — przemówiła nagle cichym, ale ostrym tonem, wyjmując jakiś papier z za gorsu. — Z tym listem idź co najśpieszniej do
- ↑ opierzyca = upiór żeńskiego rodzaju, dziwożona.