Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.

Podsunąłem się cichaczem bliżej okna i ujrzałem w pierszym pokoju dwóch pułkowników i owego młodego adjutanta, pochylonych nad dużą mapą, rozłożoną na stole; jakieś znaczki małe, niby szpilki wpychali oni w ten duży papier. Generała nie było między nimi. Posunąłem się dalej.
W drugim, narożnym pokoju, było o wiele ciemniej, tylko mała lampka paliła się w kącie. Musiałem natężyć wzrok, ażeby dojrzeć dokładnie, co się wewnątrz działo... Po chwili dojrzałem dokładnie... Ujrzałem i aż krew wszystka zakipiała we mnie.
Naprzeciw okna, na nizkiej sofie siedział generał promieniejący, a obok niego Milnerowa... Światło lampki padało na jej twarz i widziałem wyraźnie, jak się do niego uśmiechała, jak łasiła się jak kot fałszywy... Piersią go wabiła, udanemi błyskami oczu paliła, a w duszy zdradę chowała. Przed chwilą... wyprawiała mnie żebym na niego śmierć sprowadził.
Wszystko to razem wprawiło mnie w jakieś dziwne zadumanie; na razie nie mogłem prawie tego wszystkiego w swojej głowie pomieścić... Stałem zapatrzony w ten obraz zdrady kobiecej i myśli zebrać nie mogłem. Nie zazdrość duszę mi szarpała... Nie!... Plułem już teraz na te modre oczy i na te piersi białe, marmurowe... Wstręt do niej uczułem taki, jak do gadu zimnego a jadowitego. Stałem i patrzałem jednakże. Po chwili dopiero spostrzegłem na stole, który stał w pośrodku pokoju, ową skrzynkę żelazną przezemnie przyniesioną, i wydało mi się, że spostrzegłem, jak Milnerowa kilka razy pożądliwie na nią spoglądała... Wówczas dopiero jasno mi się w głowie zrobiło.
— Dla grosza podłego chce suka nikczemna cztery dusze zgubić — pomyślałem sobie. Tumani go, ażeby nie miał podejrzenia... Niedoczekanie twoje!
I taka mnie złość porwała, że chciałem strzelić do niej jak do psa wściekłego... I źle zrobiłem, że nie posłuchałem pierwszej myśli. Gdym na nią drugi raz spojrzał, żal mi się zrobiło; żal było ołów zimny wpakować w pierś taką białą