krzemień i oparłszy się o drzewo czekałem, zwracając baczną uwagę na ścieżkę.
Tymczasem jasne promienie księżyca przyćmiły się nagle. Po niezwyczajnie upalnym dniu wiosennym, wieczorem chmury się zebrały, a obecnie zasnuły były całą już południową stronę nieba. Duszność była zapanowała taka, jak dziś przed wieczorem... Ze strachu, żeby niespodzianie deszcz nie bryznął i prochu mi nie zamoczył, trzymałem cały zamek w lewej garści, a prawą ręką dotykałem od czasu do czasu toporka, jakby dla przekonania się, czy mam go przy sobie.
Nie mogę spamiętać, jak długo tam pod tym bukiem stałem. Wytężyłem z całej siły wzrok i słuch, tak, że — mimo chmur i ciemnicy — widziałem jak w dzień, a słyszałem szum Czeremoszu, który warczał tam gdzieś w dolinie, przesuwając się po dnie kamienistem. Chmury nasuwały się tymczasem coraz ciemniejsze, powietrze robiło się tak ciężkie, że odetchnąć trudno było.
Nakoniec doleciał moich uszu cichy zgrzyt, niby skrzypnięcie bramy w mandatorskim dworcu. Natężyłem słuch jeszcze bardziej i słyszałem wyraźnie odgłos cichych, skradających się kroków. Przyczaiłem się i oddech zatrzymałem w piersi. Strzelbę podniosłem do ramienia i czekałem... Po chwili na odkrytej ścieżce ukazał się cień Hermana... Przyłożyłem twarz do łoża i zacząłem mierzyć... Trudno było wiernie go wziąć, bo muszki nie mogłem dostrzedz, po lufie więc tylko wycelowałem mu w sam łeb.
W tej chwili piorun straszliwy, pierwszy tej nocy, rozdarł czarną chmurę i ogniem niebieskim oświetlił cały świat boży. Oślepiony, bezwiednie prawie pociągnąłem za cyngiel... Chybiłem psu-brata. Tylko kapelusz z piórami kula zerwała z głowy i odrzuciła na stronę. Skręcił się psia-dusza na miejscu jak gadzina. W pierwszej chwili myślałem, że runie... gdzież tam, wyprostował się, spojrzał prosto na mnie... W tej chwili drugi piorun uderzył... Nie było między nami więcej jak dwadzieścia kroków; chwyciłem toporek z za pasa i skoczyłem ku niemu,
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/281
Ta strona została uwierzytelniona.