a Milner uspokoił się trochę. Gadać ludziom o tem zakazał i dalej panował i cieszył się nawet. Nie minęło dziewięciu miesięcy urodziła mu żona znowu potwora jeszcze straszniejszego — niedźwiadka krwią z pyska buchającego. I ta bestya mrucząc zajadle, uciekła przed znakiem krzyża świętego, którym żegnała się baba-znachorka, która przy tem cudowiszczu była. Nie miał już co Milner w naszych górach robić; ludzie przed nim, jak przed nieczystym się żegnali. Zabrał wiedźmę żonę, zabrał skarby swoje z potu ludzkiego i ludzkiej krzywdy, ze zbrodni wszelkich zebrane i uciekł gdzieś w dalekie kraje, gdzie wstydu jego ludzie nie znali.
Kiedy dowiedziałem się o tem od Hrynia, nie wytrzymałem i doby za Dunajem. Siedmiogrodzkiemi wierzchami, połoninami dobiłem się do naszych gór i żyję w nich i pracuję na kawałek chleba. Z majętności ojca nic nie zastałem. Chatę, połoniny, ogrody porozdawał Milner jakimś zawołokom i w papierach — na nich pozapisywał. Pieniądze, które ojciec u księdza zostawił, zginęły, gdy starego dobrodzieja do kryminału brali... Oj taka moja dola!
Gdy nad naszą rzeką osiedliłem się znowu, dowiedziałem się, że dyabelskie dzieci — z Milnerowej urodzone — żyją gdzieś w skałach kamiennych, w borach czarnych, a jak tylko burza wielka nad naszemi górami się sroży, to z nor swoich wychodzą i krzywdę narodowi czynią, byki co silniejsze zabijają, a i chrześcianinowi nie darują, jeżeli się z nim spotkają. Żadna kula się bestyj tych nie ima... zwyczajnie jak czarta!...
Przestał opowiadać Mykoła, a myśmy siedzieli milcząc, pochwyceni czarem jego prostej, przesądem ludowym owianej opowieści. Otwarcie przyznam się, że uczułem pewien rodzaj zawiści do tego strzelca-hucuła; zazdrościłem mu, że nie miałem tak dziwnej i wzruszeń pełnej młodości.
Z zadumy tej wyrwał mnie ryk jakiś przeraźliwy, jęk zwierzęcy tak bolesny i grozy pełny, że chyba nie zapomnę