Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Na te słowa ksiądz Bazyli podniósł się z krzesła niespokojnie, zrobił kilka kroków w poprzek pokoju i stanął przed księdzem Łukaszem. Okazała postać ojca Bazylego przedstawiała się w całym blasku. Był to słuszny otyły mężczyzna, mogący liczyć czterdzieści kilka do pięćdziesięciu lat życia. Czaszka jego świeciła potężną łysiną, w około której ciągnął się smużek siwiejących już włosów. Twarz przybrała już buraczkowy odcień. Czoło miał wysokie, poorane poprzecznemi zmarszczkami. Nos duży orli, wznoszący się ponad wązkiemi i jakby zaciśniętemi ustami. Twarz okalały wązkie, nisko przystrzyżone, siwiejące już faworyty, łączące się z bujnym zarostem na podbródku.
W chwili obecnej czerwoność na twarzy przybrała bronzowo pomarańczowy odcień; z małych, siwych, metalicznie świecących oczu tryskała zupełnie nieukrywana złość, połączona z tajonym niepokojem.
— Co ty mówisz ojcze Łuko? — wołał zbliżając się do młodego księżyny. — Zkąd ty możesz wiedzieć, że starostowie nas śledzą?
— Mówił mi Pasiczeńko, ten, co jest kancelistą przy starostwie, mówił, że wié na pewno, że podsłuchał.
— Zresztą, co oni mogą dośledzić? Przecież nie zdradę stanu? O Boże, Boże, do czego my już doszli, my Rusini... die Ruthenen, podpory tronu. O zdradę stanu nas posądzają. Nie! nie! Dla nas tu miścia wże ne ma, abo my ruskije lude... abo wony lachi proklati, naj sia tut łyszajut. Razom ne wytrymajem.
W tej chwili ojciec Łuka dosłyszał dyskretne puknięcie do drzwi i zwrócił na nie uwagę zaperzonego gospodarza.
Wże kohoś nese — odburknął, niechętnie przerywając krasomówczy zapał, którym sam się upajał i zawołał głośno do pukającego gościa — Herein!
Na to niemieckie a mało uprzejme wezwanie drzwi się otworzyły wolno i wszedł do izby Iwan Gudz. Ksiądz go nie poznał w pierwszej chwili: odziany w czarny, długi surdut,