Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

bez sensu i związku, w dodatku obrzydliwym, pokaleczonym żołnierskim żargonem.
Panna popatrzyła nań zdziwionym, podejrzliwym wzrokiem. Teraz zdawało się jej, że doktor i poeta drwi sobie z niej parafianki. Po chwili rozśmiała się i nadrabiając miną i udając wesołość odrzekła.
— Ha! ha! ha!... I to pana zasmuca? czy pan żartuje ze mnie?
— Tak jest! Smuci mię to i bardzo nawet — mówił z dziwną powagą. — Objaw to upadku tradycyj narodowych wśród ludu wiejskiego. Dawniej dziady, lirniki oprócz dum narodowych, pieśni bohaterskich i śpiewów religijnych nic innego nie śpiewali, dziś zaczyna być już inaczej.
— Ależ na miłość boską! — przerwała mu niecierpliwie już — cóż pana mogą dziady lirniki obchodzić. Dać mu kilka centów i koniec.
— Co mnie mogą dziady lirniki obchodzić! — odpowiedział Iwan, wpatrując się przenikliwie w zmięszaną twarz dziewczyny, a w głosie dźwięczały rozczarowanie i żal głęboki. — I to wy mnie o to pytacie panno Eufrozyno... Czyż nie wiecie, żem ja bezpośrednim następcą tych ślepców wędrownych, żem ja ich syn i spadkobierca... Ja zbieram to, co oni po kraju wśród ludu rozsiali... ja także noszę lirę z sobą... i dla mnie gęśl jest i matką i siostrą... — nie domówił ostatnich słów, tylko popatrzył, jakie wrażenie poprzednie zrobiły na Eufrozynie.
— To na toście tak długo pracowali — odrzekła, rumieniąc się i ciągle biorąc to za żart — ażeby aż na dziada wyjść... Warto się było tyle uczyć, wielka mi karyera.
— Tak, tak, może być wielką karyerą — mówił ciągle poważnie poeta i w tej chwili podniósł dumnie głowę i popatrzył pewnym, śmiałym wzrokiem na zmięszaną, onieśmieloną wyrazem jego głosu dziewczynę. — O tak i to może być wielką karyerą, ale nie taką, jaką dziś ludzie za dobrą uważać zwykli... Ja przy moich pieśniach mogę być głodnym,