Pan adjunkt nie umiał, czy nie chciał poznać się na złośliwości doktora. Jak bezsilne strzały odbijają się od hartownego pancerza, tak odskakiwały od podwatowanej zlekka piersi eleganta pociski dowcipu Iwanowego. — Nie podnosił ich wcale, nie odpowiadał na nie. — Zajęty był właśnie, opowiadał Eufrozynie wrażenia, odniesione w przejażdżce do Wiednia, którą odbył temi czasy w celu odwiedzenia Jego Ekscelencyi najukochańszego wujaszka.
Wszyscy kiwali pobożnie głowami na wspomnienie tak dostojnego nazwiska; a dowodzenie Iwana, że w Wiedniu Ekscelencya nie jest znowu tak wielką rzadkością, przyjęto z oburzeniem.
Po opisaniu tualet widzianych na Grabenie i w operze, pan adjunkt uczuł, że repertoar dzisiejszy wyczerpał zupełnie, uznał więc za stosowne cofnąć się.
Powstał więc i rozpoczął uroczyste pożegnania ucałowaniem zapracowanej ręki poczciwej dziekanowej, a zakończył ogólnym ukłonem i poleceniem swej osoby pamięci i względom całej szanownej rodziny.
Z Iwanem pożegnał się na samym końcu, nie omieszkał jednak powiedzieć mu, że było mu bardzo miło poznać człowieka, który położył już pewne zasługi — a w przyszłości popchnie zapewne na nowe tory literaturę ruskiego narodu, literaturę, którą on uważa właściwie za ojczystą, ojciec jego bowiem był synem Tyrolczyka i Rusinki.
Iwan powiedział mu, że on pan adjunkt jest jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie, bo może się radować i cieszyć w jednym stopniu, z rozwoju rozmaitych literatur: polskiej, ruskiej, czeskiej, może i węgierskiej — tyrolskiej wreszcie, bo jak zauważył, wszystkie te narodowości miały zaszczyt być reprezentowanemi w jego drzewie genealogicznem. Dodał wreszcie, że bardzo żałuje, iż nie może powitać w nim brata po piórze, bo w takim razie ufałby, że dawny meternichowski ideał tworzenia ogólno państwowej literatury, znalazłby urzeczywistnienie.
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.