chome z oczami weń wlepionemi, znać zapał, entuzyazm, który jego opanował i je za sobą porwał.
— Panno Eufrozyno! — wytchnąwszy mówił znowu — grzechem, bluźnierstwem względem narodu jest — nie wierzyć w możliwość istnienia takich olbrzymów, takich proroków... Oni byli, są i będą tak długo, dopóki naród nie zginie zupełnie.
— Będą!... będą! — odpowiedziały niby echo obie dziewczyny.
— A teraz muszę panie pożegnać. Wszyscy razem mamy dziś tak rozstrojone nerwy, że boję się, żeby dzisiejsza dysputa sprzeczką się nie zakończyła.
Podał rękę na pożegnanie naprzód Natalii, potem dopiero Eufrozynie. Uczuł przytem, że ta ostatnia po raz pierwszy od przyjazdu do Zahnilcza uścisnęła mu rękę serdeczniej i popatrzyła nań dawnem rozmarzonem spojrzeniem.
Spojrzenie, uścisk ręki poskutkowały.
Wychodził upojony, odurzony na nowo. Nie wracał do dworu, obawiał się, by ludzie obojętni z wyrazu twarzy myśli jego, jego szczęścia nie odgadli; obawiał się natrętnych pytań Wacia i bał się, by hrabia lekkim żartem nie rozprószył złudnych mar, które go otoczyły. Chciał zostać jak najdłużej pod wrażeniem tego uściśnięcia ręki, tego życzliwego spojrzenia ukochanej. Poszedł do lasu, by tam w cieniu rozłożystych dębów marzyć i śnić — o szczęściu i raju...
Prześnić jednak człowiek życia nie może. Najcudowniejsze marzenia koniec mieć muszą. Jak słońce zaszło, Iwan musiał las opuścić i pomiędzy ludzi powracać. Pobyt jednak we dworze i obcowanie z hrabią i jego synem przykrym mu nie był i tylko w chwilach nadmiernej ekstazy lub rozdrażnienia unikał ich towarzystwa. Wogóle czas mu upływał szybko