zgotałaś życie człowieka, kochającego cię ponad życie... Bywaj zdrowa!
I nie oglądając się nawet na księdza, wyszedł z ogrodu i począł schodzić po stromej ścieżce.
Wicher szalony, poprzedzając zbliżające się czarne chmury, wył przeraźliwie, porywał i miotał na wszystkie strony tumanem kurzu i piasku, kłębując niemi nad ziemią.
On szedł przez wiry huraganu, pośród kłębów kurzawy, wśród tego piekła rozszalałej przyrody. Szedł prosty i dumny, nieugięty. Zdawać się mogło, że on niespożyty, a jednak życia w sobie już nie czuł. Krzepł i kostniał powoli, bo źródło życiodajne już wyschło dla niego.
Eufrozyna po odejściu Iwana stała zrazu na tem samem miejscu, jakby skamieniała. Później szła po jego śladach aż do samego płotu. I ztamtąd patrzyła, jak schodził w dół, jak ją opuszczał na zawsze. I ona ból jakiś nieznośny uczuła w sercu i ona poczuła, że coś zerwało się tam, w głębi duszy. I jej struna jakaś pękła, lecz ona nie wiedziała która, dawno już dawno nikt jej nie poruszał, zardzewiałą już była.
On szedł ciągle, jeszcze go widziała. Nagle krzyknęła rozpaczliwie:
— Ojcze! odwołaj go! On umrze, ojcze! odwołaj go!... On się zabije!
— Iwanie! Iwanie! — wołała, ale świst wichru, huk gromów głuszył jej głos rozpaczą zdławiony. — Iwanie! Iwanie! wróć!
— Milcz nieszczęsna! milcz! niech idzie na złamanie karku! Potępieniec, opętaniec, diawol sprawedływyj, niech się dziś zaraz powiesi, najlepiejby zrobił. On tym przeklętym językiem gotów wszystkich naszych niedorostków pociągnąć, całą młodzież niedowarzoną głupiemi ideałami otumanić... Chodź Fruziu! chodź dziecko! ulewa zaraz będzie... chodź, chodź do chaty!
I starał się przemocą ją uprowadzić.
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.