Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Doktor stał patrząc nań niespokojnie; w głosie hrabiego odczuwał pewne zakłopotanie, wahanie jakieś.
— Stało się u nas w Zahnilczu nieszczęście — wymówił wreszcie starzec — ksiądz Bazyli nie żyje już... Odebrał sobie życie... otruł się.
— Otruł się! — powtórzył jak echo Iwan, lecz po chwili zebrawszy myśli począł pytać gwałtownie. — Cóż się z nią stało?... Biedna, biedna Eufrozyna!... Co ona pocznie?... Jakaż przyczyna tej nagłej śmierci?... tej zbrodni?
— Poczekaj!... powoli!... Zawsześ taki gwałtowny — mitygował go hrabia, rozcierając skostniałe ręce. — Poczekaj chwilę, wszystko ci pokolei opowiem... Wiesz, że Bazyli należał do rady nadzorczej mikołajskiego banku; w jesieni, nawet w lecie jeszcze, gdy interesa banku zachwiały się, bojąc się odpowiedzialności przy obrachunkach na przypadek upadości, ratował bank własnemi pieniądzmi, które swoją drogą w największej części z tego banku potrosze był ściągnął; nic to jednak nie pomogło, ratunek był niemożliwy — bank runął, wyznaczono rewizyjną komisyę, i wszystkie nieczyste machinacye na jaw wyszły.
— Jak to? więc był pod zarzutem złodziejstwa.
— Niestety tak!... Kazano go aresztować. Przyjechał komisarz z żandarmami i doręczył mu nakaz uwięzienia. Wówczas wyszedł do drugiego pokoju, niby dla pożegnania się z rodziną, i — zażył truciznę... Do dwu godzin umarł. Nieszczęśliwy człowiek, schańbione nazwisko dzieciom pozostawił. Biedna dziewczyna nie może się w rozpaczy ukoić.
— A cóż pan adjunkt?... narzeczony? — pytał z trudnością Iwan. — Kiedy się pobiorą?
— Jaki narzeczony? Nigdy nim nie był... O!... sprytny, musiał się dowiedzieć, że z Bazylim źle, bo jeszcze w jesieni zerwał zupełnie; gdym z Ukrainy powrócił, już nie bywał na probostwie. Nic ci o tem nie wspominałem, nie chcąc budzie niemiłych wspomnień. Zresztą powiem ci otwarcie, że nie pragnąłem widzieć cię zięciem Bazylego.