Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.
XV.

Eufrozyny w Zahnilczu już nie zastał. Wyjechała wraz z dziekanową, zamieszkała w Stanisławowie i przygotowywała się do złożenia egzaminu nauczycielskiego. Nieobecność ta była dlań bolesną niespodzianką. Za dumny był jednak, żeby przyznać się do tego.
Pobyt tu smutne nań zaczynał wywierać wrażenie. Na każdym kroku spotykał się z bolesnemi wspomnieniami; każdy kamień, każde drzewo przypominało mu jej spojrzenia, jej słowa, uśmiech, ją całą. Nerwy zamiast uspokajać się wśród wypoczynku, rozdrażniały się coraz więcej. Perspektywa powrotu do Lwowa i walki dalszej, i cierpień dalszych, oszczerstw i potwarzy bezustannych, strachem go przejmowała.
Hrabia to widział doskonale, nauczył się zgadywać myśli swego wychowańca. Wiedział i pomyślał o tem, ażeby go z tego piekła wyrwać. Gotował mu nową najmilszą niespodziankę.
Raz przy herbacie pomiędzy pismami z poczty przyniesionemi znalazła się gazeta, zaadresowana do Iwana, pismo, którego nie trzymał, widocznie przysłano mu go umyślnie. Otworzył z ciekawości.
Znalazł tam pamflet obrzydliwy, hańbiący go, starający się rzucić cień niesławy na jego stosunek z hrabią. Jednem słowem ohyda, ułożona sprytnie w kształcie drobnej nowelki. Nazwiska były zmienione, ale tak podstępnie, że każdy mógł się prawdziwych domyśleć z łatwością.
Podłość ta dopełniła miary. Czuł, że chwyta go gniew szalony, gdyby znalazł pod ręką pismaków, którzy płodzili obrzydliwe piśmidło, byłby ich zgniótł, zmiażdżył jednem uderzeniem.
— Kości im połamię! — zawołał nagle, rzucając gazetę na stół i zrywając się od stołu — zetrę na miazgę... Cierpliwość ludzka ma przecież granice... Nie, nie dziwię się panie hrabio niektórym Polakom, że pragną zniszczyć to plugawe