Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

Nigdy go nie kochała naprawdę, straty też nie odczuła boleśnie. Ciosem dla niej niespodzianym, a nad wyraz bolesnym była okropna śmierć ojca. W pierwszych chwilach nie była w stanie pojąć, zrozumieć nieszczęścia, jakie ją dotknęło. Zdawało jej się, ze jest ofiarą snu jakiegoś okropnego, że zmora ohydna trapi ją. Prozaiczne kolce życia przebudziły ją boleśnie, zmusiły do zajrzenia rzeczywistości w oczy.
Po za wstydem, hańbą i boleścią wysuwała się ruina — ubóstwo.
Cudem prawie udało się hrabiemu z remanentów i ruchomości pozostałych po księdzu Bazylim uratować tyle, że miały za co nająć domek w Stanisławowie i mogły zaspokoić przez jaki rok codzienne potrzeby. Mówiono nawet, że hrabia coś od siebie pokryjomu dodał.
Zamieszkały wspólnie z Natalią, która obydwom zbiedzonym, unieszczęśliwionym kobietom dawała dowody dobroci serca i prawdziwego przywiązania.
Zaczęły się dla młodej, do rozrywek przyzwyczajonej, rozpieszczonej jedynaczki — szare dni powszednie. Mijały, jeden jak drugi jednakowe, bez zmiany. Przy pomocy Natalii i znajomych jej nauczycielek zaczęła się uczyć, pragnęła zdać egzamin nauczycielski, przyszłość sobie zapewnić. Nie łatwo jej to szło.
Przy wrodzonych zdolnościach, a skromnych wymaganiach domowych nauczycielek, zgromadziła ona pewien zapas nauki, który zdaleka oglądany robił nie złe wrażenie, przy bliższem rozpoznaniu zaś przedstawiał się zaś jako zlepek zbudowany bez podwalin — na lotnym gruncie wyobraźni.
Musiała zaczynać od początków i pracować usilnie. W miarę postępu praca stawała się coraz łatwiejszą, nabierała metody. Zasmakowawszy jednak w nauce, przesadzać zaczęła w pracy. Dnie całe nad książkami spędzała. To odbiło się na jej powierzchowności, na jej zdrowiu może. Znikły dawne żywe rumieńce, twarz się jej przedłużyła, oko rozszerzyło, a cały wyraz wyszlachetniał jeszcze bardziej. Około ust igrał