Ocknięty nagle wśród bezmiaru,
wrośnięty w świat, wyrosły z dna,
tętniący kształt mój morzem gna
silny nadzieją i niewiarą.
A z dna pamięci, z głębi wód,
z płynnych obszarów oceanu,
powstaje strach, i mord, i głód,
widma potwornych lewiatanów.
Kołuje wir pokracznych ryb,
ślimaków, krabów, głowonogów,
narasta wodorostów grzyb,
i ostrza koralowych progów.
I woła mnie ich byt i los,
i martwym szumem w uszach gra mi,
a znam ten śpiew, a znam ten głos —
— to śpiewa krew oceanami.
O, świecie bez marzenia, o, dnie bez marzenia!
O, serce moje oschłe i wiary niegodne!
Gdy każdy płomień w tobie w kamień się zamienia,
jakże będziesz kamieniem sycić dusze głodne.
Krzyczą tłumy, szaleństwem wodzów zarażone.
Wyje zwierz, wypłoszony głodem z legowiska.
Nadchodzą noce ognia, dnie od krwi czerwone.
Pora, gdy skały pójdą w proch, już bliska.