worka i z niego wysunęła się niedawno pochowana taką, jaką ją położono do trumny.
A właściwie była bardzo zmienioną. Gdy ją chowano, odblask rumieńca różowił jej policzki, obecnie twarz była sina, usta zbielałe, oczy głęboko zapadłe; istne widmo zagrobowe.
Nie mówiła nic, rozpacz biła z jej twarzy, wyciągnęła z błagalnym giestem rękę, w której wciąż trzymała bukiecik mirtu, włożony jej do trumny.
Pani pastorowa zemdlała, upadła z łoskotem na podłogę, Liza zaś uciekła do swego pokoju, zatrzasnąwszy drzwi za sobą.
— Nie do mnie ona przyszła, szeptała trzęsąc się ze strachu.
— Zanieś mnie nazad, skąd przyniosłeś, rozkazała Ingryda przekupniowi. Słyszysz?
Dalekarlijczyk spojrzał bezradnie w okno, ujrzał nadjeżdżający szereg bryczek, przestraszył się, zarzucił pośpiesznie worek na plecy i chyłkiem uchodził z podwórza.