Ingryda pracowałaby śpiewając, a poddała się apatii, zniechęcona świadomością, że nie jest kochaną.
Dalej się snuły marzenia.
Leży w trumnie, pan student przychodzi ją wyjąć. Czyż nie wiesz, że zawsze do ciebie przyjdę, gdy moja pomoc jest potrzebną? Wyniosę cię z grobu i uspokoję moją grą.
— To nie ty wyjąłeś mnie z trumny.
— Naturalnie, że to ja. Groziło ci niebezpieczeństwo, czyż jabym cię opuścił?
Uczucie niespodziewanej błogości napełniło zbolałe serce dziewczyny i sprowadziło dobroczynny sen.
Gdy się obudziła był już wieczór, muzyka umilkła. Zapewnie dalekarlijczyk już poszedł sobie. A kto ją okrył ciepłą chustką i położył obok niej na ławie kromkę czerstwego chleba?
Rzeczywistość mięszała się z marzeniami. Wizja uwielbianego przyjaciela dodawała otuchy na przyszłość.