wę o skłonienie jej syna do pozostania jeszcze chociażby przez dni kilka.
Imość Stawa trzyma się odpornie.
— Naturalnie, mogę go prosić, lecz wasza wielmożność wie, że jego nikt nie przekona, skoro nie ma ochoty zostać.
— Pieniędzy nam jeszcze starczy na długo, niema potrzeby zarabiać, czy nie możesz mu tego powiedzieć?
Drzwi się otworzyły i weszła Ingryda.
Sunęła bez szelestu, stąpając lekko z błyszczącemi oczami, w zachwyceniu, jakby patrzyła na coś przepięknego, jej oczom tylko widzialnego. Schmurzyły się brwi pani radczyni, własny ból zmusił ją do okrucieństwa.
— Chodź do mnie, Ingrydo, pragnę z tobą pomówić o twojej przyszłości.
— O mojej przyszłości? — dziewczyna ręką potarła białe swe czoło i dodała ze smętnym uśmiechem, — moja przyszłość jest dla mnie jasną!
Podeszła do stolika, stojącego pomiędzy oknami i zabrawszy leżącą na nim gitarę — wyszła z pokoju.
Pani radczyni i imość Stawa spoglądały na nią w najwyższem zdumieniu. Gdy imość Stawa wróciła do swego pokoju, zastała w nim Ingrydę grającą na gitarze, — obok niej stał Gunnar z promieniejącemi z zachwytu oczami.