było uderzająco mało. Na stole leżały piękne włoskie skrzypce obok kosztownego futerału.
Zaledwie student skończył pić kawę, gdy do pokoju wszedł gość, także student.
Przybyły miał wygląd wręcz odmienny od naszego studenta; był nizki, przysadzisty, o twarzy szerokiej, brzydkiej.
— Dzień dobry, Gunnarze, rzekł, przyszedłem powiedzieć ci słów kilka, ale to słów bardzo poważnych.
— Co ci się stało? Czy co nieprzyjemnego?
— Mnie? nic, a nic. To się ciebie tyczy... — odparł. Ale djablo nieprzyjemnie mówić o tem.
— A więc nie mów, odpowiedział Gunnar, uśmiechając się z uroczystej miny kolegi.
— Właśnie, że dłużej milczeć nie mogę, — rzekł przybyły, dawno mi to już leży na sercu. Powiesz zapewne: jak wam się podoba ten Gustaw Olin, syn naszego sługi, a ma się za tak ważną, osobę, że śmie mnie morały prawić.
— Co znowu Olinie! — rzekł Gunnar, proszę cię, nie sądź, abym mógł coś podobnego pomyśleć! Mój dziad również był synem chłopa.
— Tak, ale o tem już obecnie nikt nie pamięta, — odpowiedział Olin i zamilkł, patrząc uporczywie na Gunnara, giestykulował przytem zawzięcie, jakby gwałtowne ruchy rąk miały mu dodać męstwa.
— A więc zaczynam. Gdy pomyślę o różnicy położenia naszych rodzin, to zdaje mi się, że powinienem milczeć, a gdy sobie przypomnę, że to
Strona:Selma Lagerlöf - Cmentarna lilja.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.