Niełatwo w Wermlandzie doczekać się wiosny.
Niekiedy pod wieczór można rozkoszować się słońcem i ciepłem, a nazajutrz ujrzeć znów ziemię, pokrytą śnieżnym obrusem. Krzewy agrestowe i łąki już się zielenią, a lasy brzozowe ani myślą jeszcze o pączkowaniu.
Nareszcie wiosna zjawiła się w dolinie, lecz modły Ingrydy jeszcze nie zostały wysłuchane. Ani jedna kałuża, ani jedna bajora w lesie nie wyschły.
W Zielone Świątki Ingryda z matką wybrały się do kościoła. Z powodu tak uroczystego święta wybrano się powozem.
Dawniej Ingryda bardzo lubiła zajechać na plac przed kościołem, stojący pod murem cmentarnym, parafjanie zdejmowali czapki, kobiety kłaniały się.
Obecnie to jej nie bawiło, „Troska pozbawia różę zapachu, a księżyc blasku“ — powiada przysłowie.
Modlitwa wlała otuchę w serce dziewczyny.
Z ufnością słuchała kazania na temat, jak Jezus pamiętał o tych, którzy zapominali o sobie w żalu po Nim.
W czasie nabożeństwa na plac przed kościołem zaszedł ubrany w kożuch, wysoki dalekarlijczyk, dźwigając na plecach ciężki tłomok.
Nie wszedł do kościoła; ominął przesuwając się bojaźliwie zaprzęgi, stojące na placu, i wszedł na cmentarz.
Lud niebawem zaczął wychodzić z kościoła.
Strona:Selma Lagerlöf - Cmentarna lilja.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.