Oczy Ingrydy rozpromieniały, jakby ku niej zbliżał się królewicz z bajki, a nie nieszczęśliwy warjat.
Ciągnęły ku sobie dwie dusze, złączone niewidzialną dla oczu ludzkich — nicią.
Już tylko dwa kroki rozdzielały Gunnara od Ingrydy, gdy pani pastorowa, chcąc uniknąć spotkania, objęła dziewczynę wpół i wraz z nią padła na poduszki powozu.
Konie ruszyły żywo z miejsca przynaglone biczem woźnicy.
Za niemi rozległ się krzyk rozpaczliwy, — a pani pastorowa dziękowała Bogu, że udało jej się uciec.
Po obiedzie, do pana pastora przyszło dwóch parafjan na naradę. Opowiedzieli, że po odjeździe Ingrydy warjat, zwykle tak spokojny, wpadł w szał, zmuszeni byli go związać. Obecnie jest zamknięty pod dobrą strażą, u jednego z włościan.
Jak pan pastor radzi z nim postąpić?
Pan pastor radził odesłać warjata pod dobrą strażą do matki, powiedział parafjanom jego nazwisko i miejsce zamieszkania.
Wieczorem tegoż dnia pan pastor opowiedział Ingrydzie co się stało, i radził jej zawsze kierować się rozumem.
Gdy nastąpiła noc, Ingryda zrozumiała, że nie pora czekać wiosny. Trzeba się wybrać w drogę.
Biedactwo poszło główną drogą, pomimo, że ta była dwa razy dłuższą, niż przejścia leśne.