Choć usłyszała swe imię, nie mogła uwierzyć, że to na nią woła. Niepodobna przecież, by Gudmund Erlandsson chciał ją wziąć do swej bryczki. Nie mogła uwierzyć, aby ten najpiękniejszy chłopak w całej gminie, miły, młody i z dobrej rodziny, dobrze przez wszystkich widziany — chciał się z nią zadawać.
Nasunąwszy czepiec na oczy, minęła go szybko, bez słowa.
— Helgo, nie słyszysz? — jest dla ciebie miejsce, powtórzył Gudmund głosem, jak mógł najmilszym.
Lecz ona nie pojęła jego zamiaru. Zdawało jej się, że Gudmund drwi z niej poprostu i spodziewała się, iż lada chwila gawiedź zacznie się z niej śmiać. Obrzuciła go spojrzeniem obrażonem a trwożnem i uciekała jak najdalej od mniemanych szyderców.
∗ ∗
∗ |
Gudmund był jeszcze kawalerem. Mieszkał u rodziców. Ojciec jego był gospodarzem, a choć miał niewielką zagrodę, żył w dostatku. Syn pojechał do sądu dla wyszukania pewnych papierów. Wybrał się w drogę z wielką paradą, gdyż pozatem miał jeszcze cel inny. Wziął nową bryczkę, nieskazitelnie polakierowaną, własnoręcznie wyporządził uprząż i tak wyszczotkował konia, że połyskiwał jak jedwab. Obok siebie, na siedzeniu położył czerwoną derkę. Wdział kurtkę myśliwską i szary kapelusik, a spodnie wpuścił w długie buty. Nie był to strój świąteczny, ale wiedział, że się w nim prezentuje godnie.
Zrana wyjechał sam; pomimo to czas mu się nie dłużył, gdyż myślał o rzeczach przyjemnych. W połowie drogi spotkał młodą dziewczynę, ubogo odzianą. Szła