ledwie powłócząc nogami ze zmęczenia. Była jesień, brnęła więc w błocie, drogi rozmokły po deszczu. Zatrzymał konia i spytał dziewczynę dokąd idzie. Dowiedziawszy się, że idzie do sądu, zaofiarował jej miejsce w bryczce. Podziękowała i usiadła na wąskiej deseczce z tyłu bryczki, gdzie był przywiązany worek z obrokiem. Nie śmiała dotknąć czerwonej derki, położonej koło Gudmunda. Zresztą on bynajmniej nie pragnął usadawiać jej koło siebie. Nie wiedział kto ona, a sądząc z ubioru przypuszczał, iż była córką ubogiego najemnika. Mogła się przeto zadowolić miejscem z tyłu bryczki.
Pod górę koń zwolnił kroku. Gudmund nawiązał rozmowę. Ciekawy był skąd dziewczyna pochodzi i jak się nazywa. Usłyszawszy, że ma na imię Helga i że mieszka na Bagnisku, zaniepokoił się.
— Mieszkasz tam stale? Nie byłaś gdzie na służbie? — spytał.
Odpowiedziała, że do niedawna była na służbie.
— U kogo?
Miał wrażenie, że się dziewczyna ociąga z odpowiedzią.
— W Vestgardzie. U Per‘a Mortenssona, rzekła zcicha, jakby wolała, żeby jej nie posłyszał.
Lecz Gudmund słyszał dobrze.
— Aaaa, to ty...
Odwrócił się od niej, wyprostował na koźle i już nie odezwał się ani słowem.
Wpadł najwidoczniej w zły chumor: okładał konia batem i klął na wyboje.
Helga siedziała jak trusia. W pewnej chwili Gudmund poczuł, że kładzie mu rękę na ramieniu.
— Czego chcesz? — spytał nie odwracając głowy.
Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.