dłoni — pola i zagrody ponad krętym potokiem, wzdłuż którego snuły się mgły, do zwiewnych dymów podobne. Dolina zdawała się obcym jakimś światem, odrębnym zupełnie od lasu. Mieszkańcy chaty nigdy podobno nie wychodzili z pod cienia drzew opiekuńczych. Doliny nie lubili podobnie jak cietrzewie, puchacze, rysie, borówki i dzwonki leśne.
Gudmund podszedł do chałupki naprzełaj trawnika. W odsłoniętym okienku błyszczało światło. Na stole pod oknem paliła się lampka, przy której siedział ojciec rodziny i łatał buty. Matka siedziała w głębi izby: w pobliżu ogniska, na którem dogorywały zwęglone konary. Przed nią stał kołowrotek. Nie przędła jednak, lecz bawiła się z wnuczkiem. Wyjęła maleństwo z kołyski, a hałas zabawy dochodził do uszu Gudmunda. Surowa, pomarszczona twarz staruszki, pochylając się nad dzieciną nabierała słodyczy i uśmiechała się prawie tak czule, jak twarz rodzonej matki.
Gudmund szukał Helgi, lecz nie było jej w izbie. Postanowił nie wchodzić przed jej powrotem. Dziwiło go, że jeszcze jej niema. Może się zatrzymała gdzie po drodze aby zjeść i wypocząć? W każdym razie nie powinna zwlekać z powrotem, jeśli nie chce, by ją noc zaskoczyła w drodze.
Gudmund stał pośrodku polany, wsłuchując się w szmery nocy. Cisza była głęboka. Najlżejszego wiatru. Miał wrażenie, że nigdy nie słyszał takiej ciszy. Zdawao się, że las cały powstrzymał oddech, jakby w oczekiwaniu wydarzeń niezwykłych.
Naokoło ani żywego ducha. Nie słychać trzasku gałęzi, ani chrzęstu kamieni. Helga musiała być widocznie bardzo daleko.
— Co też ona powie, jak mię tu zobaczy, — my-
Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.