Pewnej niedzieli, pod koniec zimy, powracając z kościoła, znalazła się sam na sam z Gudmundem. Było to po raz pierwszy od czasu odwiedzin Gudmunda na Bagnisku. Ilekroć Gudmund wspominał sobie w ciągu zimy pierwsze ich spotkanie, zawsze sprawiało mu to przyjemność głęboką. Lubił podczas pracy ożywiać w pamięci ten piękny wieczór: srebrną mgłę, poświatę księżycową, ciemny las, dolinę skąpaną w świetle i młodą dziewczynę, z ramionami splecionymi na jego szyji, płaczącą ze szczęścia. Scena ta przy każdem wspomnieniu wydawała mu się piękniejszą. Lecz widując Helgę, zajętą pracą codzienną, narówni z innymi, trudno mu było uprzytomnić sobie, że to ta sama dziewczyna. Teraz, gdy oboje szli gościńcem, Gudmund nie mógł się oprzeć pragnieniu, aby choć na chwilę Helga stała się taką, jak owego wieczoru. Ale ona mówiła tylko o Hildur. Wynosiła ją pod niebiosy jako najpiękniejszą i najmądrzejszą z dziewcząt okolicznych i z całego serca winszowała Gudmundowi, że będzie miał taką żonę.
— Poproś jej, aby mię zatrzymała na służbie — rzekła. — Bardzobym chciała mieć ją za gospodynię.
Gudmund śmiał się i odpowiadał półsłówkami, mało przywiązując wagi do jej uniesień. Skądinąd, rad był, że Helga polubiła Hildur, i że ją cieszyła myśl o jego małżeństwie.
— Dobrze ci było u nas tej zimy? — spytał.
— Bardzo dobrze. Trudno wypowiedzieć jak była dla mnie dobra matka Ingeborga i wy wszyscy.
— Nie żal ci lasu?
— Żal mi było z początku, ale przeszło.
— Myślałem, że ludzie z lasu nie mogą bez niego żyć.
Helga odwróciła się w stronę Gudmunda. Szedł
Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.