Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

ogniem niespokojnym. Wyglądał jak istota nie z ciała i krwi, lecz z ducha i woli.
Izba główna była przystrojona odświętnie. Matka miała na sobie czarną suknię i piękny szal jedwabny. Służba była również świątecznie przyodziana. Zielone gałązki brzozowe zdobiły kominek. Stół nakryty obrusem, zastawiony był przeróżnem jedzeniem.
Po śniadaniu Matka odczytała psalm i kilka ustępów z Pisma Świętego. Później, zwracając się do Gudmunda, życzyła mu szczęścia i błogosławiła jako dobremu synowi. Słowa matki wzruszyły Gudmunda: kilka razy oczy zaszły mu łzami.
— Ciężko nami będzie rozstać się z tobą — rzekł ojciec, a Gudmund znów był gotów do płaczu.
Służba również przyszła go pożegnać. Gudmundowi łzy błyszczały na rzęsach i dławiły w gardle; ledwie wybąkał podziękowanie.
Ojciec miał mu towarzyszyć do Elwokry i być obecnym na ślubie. Erland zaprzągł konia i naglił do odjazdu. Wsiadając do bryczki Gudmund zauważył, że była wyczyszczona starannie. Uderzył go również wzorowy porządek na podwórzu. Całe obejście wysypane było żółtem piaskiem; stare kłody drzewne i stosy różnych rupieci, niesprzątane od lat, były teraz usunięte. Przed gankiem ustawiono duże brzozy, złączone gałęziami, w kształcie łuku tryumfalnego. Chorągiewkę na dachu zdobił wieniec z kwiatów dzikiej śliwy, a z każdego dymnika zwieszały się jasnozielone brzozy.
Gudmund, widząc to wszystko uczuł się wzruszonym do głębi. Gdy ojciec chciał zaciąć konia, Gudmund schwytał go za ramię, jakby zatrzymując.
— Co? — spytał ojciec.
— A no nic. Trzeba ruszać.