Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

Ojciec odetchnął z widoczną ulgą. Gudmund spojrzał na niego zdumiony. Stary puścił konia stępa i rzekł.
— Rad jestem, że mi to sam mówisz.
— Jużeście o tem wiedzieli, ojcze?
— Już w sobotę zmiarkowałem, że się święci coś niedobrego. A potem, znalazłem w błocie twój nóż.
— To wyście go znaleźli?
— Znalazłem i zobaczyłem, że nadłamany.
— Wiem, ale w głowę zachodzę, jak to mogłem zrobić.
— Musiałeś być pijany.
— Nie wiem, nic nie pamiętam. Widziałem po ubraniu, że się biłem i wiem, że mam złamany nóż.
— Chciałeś zamilczeć — rzekł ojciec.
— Mówiłem sobie tak: towarzysze moi nie pamiętają nic, bo byli tak samo pijani, jak i ja. Nie było innych dowodów oprócz noża. Dlatego chciałem się go pozbyć.
— Domyślałem się, że tak sobie kalkulujesz.
— Pojmijcie, ojcze: kto umarł — nie wiem; możem go nigdy nie widział. Jakem to robił — nie pamiętam. Za cóż mam pokutować? Tylkom zmiarkował później że nie trza było rzucać noża w bagno. Mogliby go znaleźć, jak latem woda wyschnie. Dlatego szukałem dwie noce.
— A zeznać nie chciałeś?
— Nie. Wczoraj myślałem tylko o tem, aby całą rzecz ukryć. Próbowałem tańczyć i hulać, aby ludziska nie dopatrzyli we mnie czego.
— Chciałeś się żenić nie zeznawszy? Ważysz się na to? Jeżeli cię wykryją, wciągniesz w nieszczęście Hildur i jej rodzinę.
— Et, myślałem, że lepiej zrobię, jeżeli nic nie powiem.