Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

— Byłam zapewne... Tak, zbyt ostro się z tobą obeszłam dziś rano...
— Przyjechaliśmy trochę niespodzianie, rzekł Gudmund.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
— Powinnam się była zastanowić... Mogliśmy... Lepiejby było...
— Ja myślę, że tak jest najlepiej, Hildur. Nie warto o tem mówić. Ale to miło z twej strony, żeś przyszła.
Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła. Lecz natychmiast dumnie podniosła głowę.
— Nie — rzekła. Nie chcę, żebyś myślał o mnie lepiej, niż na to zasługuję. Był u mnie ktoś, co powiedział, że jesteś niewinny... Radził mi abym tu przyjechała i nic nie mówiła o tem że wiem, iż jesteś bez winy. Pewno, lepiejby było gdybym to ja sama postanowiła tu przyjść... Żałowałam ciebie przez cały dzień, pragnąc, aby wszystko między nami było po dawnemu. Tak, czy owak, cieszę się, żeś niewinny.
— Kto ci dawał te rady? — spytał Gudmund.
— Nie mogę ci tego powiedzieć.
— Dziwię się, że już ktoś o tem wie. Ojciec tylko co wrócili od komisarza. Telegrafowano do miasta. Odpowiedzieli, że prawdziwy morderca już się znalazł.
Przy tych słowach Hildur zachwiała się na nogach i padła na krzesło. Ten spokój i uprzejmość Gudmunda przyprawiały ją o zdumienie. Spostrzegła, że już niema nad nim władzy.
— Widzę, że mi nie przebaczyłeś...
— Ależ tak. Niczego ci nie chcę wypominać — odpowiedział z tym samym spokojem. — Co tu o tem gadać.
Zadrżała, spuściła oczy i zdawała się na coś czekać.