Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/107

Ta strona została przepisana.

w mówiącego, namyślając się, jak ma te słowa rozumieć.
Inspektor jednak znów wybuchł śmiechem. „Tak, to dobra pomoc“, rzekł śmiejąc się, „to bardzo dobra pomoc!
Zanim zamilkł śmiech, Karina znikła; jak cień wyśliznęła się do drzwi prowadzących do kuchni.
Za drzwiami stanęła w takiem oddaleniu, że mogła słyszeć wszystko, co mówiono w sali. Była zła na Halfvora, że przyszedł zbyt wcześnie. W ten sposób nie będzie mogła wyjść za niego; potwarz była już w drodze. „Nie wiem doprawdy jak zniosę ten cios, jeżeli będę musiała stracić go powtórnie“, myślała, przyciskając rękę do serca.
Z początku w sali była cisza, potem słyszała, że odsunięto krzesło i że ktoś wstał.
— „Czy już odchodzisz, Halfvorze?“ zapytał młody Ingmar.
— „Tak, odrzekł Halfvor, nie mogę dłużej zostać, pozdrów Karinę odemnie“.
— „Możesz przecie sam iść do kuchni, pożegnać się z nią“.
— „Nie, odpowiedział Halfvor, nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia“.
Karinie serce biło mocno, a myśli jej tłoczyły się i mięszały, jak nigdy przedtem. Teraz Halfvor gniewał się na nią, i nie dziwiła się temu. Zaledwie