Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/115

Ta strona została przepisana.

Wtem, wpośród wykładu, otwarły się dzwi- i weszło mnóstwo ludzi. Było to około 20 osób, które jednak stanęły u wejścia, aby nie przeszkadzać „Patrzajcie“ — pomyślał ksiądz, „zdawało mi się, że dziś coś się stanie“.
Skoro tylko Storm wyrzekł słowo „amen“, rozległy się z grupy stojącej u drzwi słowa: „Proszę o pozwolenie przemówienia kilku słów“.
Głos brzmiał nadzwyczaj łagodnie i uprzejmie. „Musi to być Hök Matts Erykson“, pomyślał ksiądz i wielu innych myślało to samo. Nikt w całej wsi nie miał tak miłego dziecinnego głosu.
Za chwilę mały człowieczek o dobrodusznej twarzy cisnął się do estrady a za nim szła gromada mężczyzn i kobiet którzy zdawali się towarzyszyć mu, aby go popierać i dodawać mu odwagi. Ksiądz, nauczyciel i całe zgromadzenie siedzieli nieruchomie. „Hök Matts przychodzi zwiastować nam wielkie nieszczęście“, myśleli. „Może król umarł, albo wojna wybuchła, może też jakiś nieszczęśliwiec utopił się w rzece“.
Hök Matts nie wyglągał jednak tak, jak gdyby miał zwiastować złą nowinę. Był uroczysty i wzruszony, ale tak pogodny, że nie mógł nawet stłumić uśmiechu. — „Chciałbym nauczycielowi i całemu zgromadzeniu opowiedzieć o tem“, rzekł, „że przeszłej niedzieli, gdy siedziałem w izbie z moją służbą, zeszedł na mnie Duch święty, i za-