Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/117

Ta strona została przepisana.

dzisz tu z własnemi refleksyami i mówisz, że to słowo Boże“, rzekł karcącym tonem.
Hök Matts nie miał odwagi sprzeciwić się, a nauczyciel otworzył książkę ze śpiewami. — „Śpiewamy teraz numer 187“ rzekł. Głośno przeczytał następnie pieśń i zaczął śpiewać: „Podnoszę wzrok mój ku Jerozolimie“.
Podczas śpiewu zaś myślał sobie: „Jak to dobrze, że ksiądz przyszedł dziś właśnie, widzi teraz, jaki porządek utrzymuję w moim Syonie“.
Zaledwie jednak skończył się śpiew, gdy powstał jeden ze słuchaczy; — był to Ljung Björn Olofson, dumny i rosły mężczyzna, ożeniony z jedną z córek Ingmara i posiadający wielki dwór we wsi.
„Myśmy sądzili“, rzekł całkiem spokojnie, „że pan nauczyciel powinien był zapytać nas o zdanie nasze, zanim odmówił Mattsowi“.
„Doprawdy, mój chłopcze?“ rzekł nauczyciel takim tonem, jak gdyby strofował przemądrego chłopaka, „a ja ci powiadam, że w tej sali nikt oprócz mnie nie ma nic do gadania“.
Ljung Björn zaczerwienił się; nie miał on wcale zamiaru rozpocząć kłótnię z nauczycielem, chciał tylko złagodzić cios Mattsowi, który był dobrym człowiekiem, czuł się więc naturalnie dotkniętym odpowiedzią, którą otrzymał. Zanim