Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/136

Ta strona została przepisana.

ojciec twój ma tu wpośród lasu taki królewski zamek. Tu widzisz ściany, które mogą wytrzymać zimno i niepogodę“, rzekł stary i wepchnął rękę między gałęzie.
Ojciec wszedł również śmiejąc się. Obaj byli poczernieni z sadzy i bił od nich kwaskawy czad węglowy, lecz nigdy jeszcze ojca nie widziałem tak wesołym i zadowolonym. Żaden z nich nie mógł wyprostować się w tej chacie, gdzie nie było niczego, prócz dwóch legowisk z gałęzi i kilku kamieni, na których palił się ogień, a mimo to byli tak ogromnie zadowoleni. Usiedli obok siebie na tapczanie z jedliny i otworzyli kosz. „Nie wiem, czy dam ci coś z tego, bo to moja uczta świąteczna“, rzekł Ingmar Silny do ojca. — „Musisz być litościwym, bo oD przecie dziś Wilia“, rzekł ojciec. „Tak, tak, to prawda, nie można takiemu biednemu węglarzowi dać się zagłodzić“, rzekł Ingmar Silny.
I tak szło dalej. Było tam także trochę wódki w koszyku, a ja dziwiłem się, że można się tak cieszyć jedzeniem i piciem. „Musisz powiedzieć matce, że Ingmar Wielki zjadł mi wszystko“, rzekł do mnie Ingmar Silny. „Musi jutro więcej przysłać“. „Tak, widzę, że to prawda“, odrzekłem.
W tej chwili wstrząsnąłem się silnie, bo coś tak w ogniu zatrzeszczało, jak gdyby ktoś garść kamyków rzucił był na płytę kamienną, na której