Czuł, że musi coś uczynić. Lecz równocześnie rzecz wydawała mu się tak trudną, że odwaga opuszczała go, gdy tylko myślał o tem.
„Boże, dopomóż mi, myślał — — —“
Ingmar Ingmarson nie był jednakowoż jedynym człowiekiem, który o tak rannej porze był w drodze.
Na ścieżce wijącej się wpośród pól zbożowych szedł stary człowiek. Łatwo było odgadnąć, jakie miał zajęcie, gdyż miał oparty o ramię długi penzel malarski i był od czapki do butów zbryzgany czerwoną farbą. Rozglądał się często, jak zwykle czynią wędrujący malarze, aby odkryć dwór niepomalowany, lub na którym farba się zatarła. Zdawało mu się, że tu i ówdzie spostrzega coś podobnego, ale nie mógł się zdecydować, do którego się zbliżyć. Nakoniec wyszedłszy na małe wzgórze, spostrzegł dwór ingmarowski rozłożony potężnie i obszernie w dolinie. „Ach mój Boże! Zawołał głośno i przystanął z radości; ten dom już od stu lat nie był malowany, poczerniał zupełnie ze starości, a budynki gospodarskie w ogóle nigdy farby nie widziały. I co za mnogość domów!“ zawołał „Tu będę miał robotę aż do jesieni!“
Zaledwie uszedł parę kroków, spostrzegł człowieka za pługiem. „Oto wieśniak, który tu mieszka i zna okolicę, pomyślał malarz, od niego dowiem się, czego mi o dworze wiedzieć trzeba“. Skrę-
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/17
Ta strona została przepisana.