Było to następnej wiosny wkrótce, gdy śniegi stopniały. Ingmar wraz z Ingmarem Silnym zeszli właśnie do wsi, aby tartak w ruch wprowadzić. Przez całą zimę mieszkali w lesie na górze i pilnie pracowali nad wypalaniem węgli i ścinaniem drzew, a gdy Ingmar wrócił znów na równinę, czuł się, jak gdyby niedźwiedź, który dopiero co wylazł z jaskini. Z trudem tylko mógł się przyzwyczaić widzieć światło słoneczne na sklepieniu niebieskiem, i wciąż mrugał oczyma, nie mogąc znieść światła. Trudno mu było słuchać łoskotu wodospadu również i szmeru głosów ludzkich, a hałas, który na dworze brzęczał mu nad uchem, sprawiał mu wprost ból fizyczny. Zarazem jednak czuł się szczęśliwszym. Nie okazywało się to wprawdzie ani w jego chodzie, ani w całej jego istocie, o nie! ale czuł się tak młodym tej wiosny, jak młode, świeże pędy brzóz.
Nie umiał nawet powiedziedzieć, jak mu to smakowało, że mógł znowu sypiać w świeżo zasłanem łóżku i spożywać smacznie przyrządzone potrawy.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/179
Ta strona została przepisana.
Nowa droga.