Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/195

Ta strona została przepisana.

przyłączła się już do Hellgumczyków, ale był zanadto dumnym, aby zdradzić swój niepokój.
O godzinie ósmej poszedł Ingmar na dwór ingmarowski na śniadanie. Jak zwykle przygotowano dlań dobre śniadanie, a Halfvor i Karina byli dlań bardzo uprzejmi. Gdy Ingmar widział tych dwoje ludzi, zdawało mu się, że wszystko to, co Ingmar Silny opowiadał, musiało być nieprawdą. Zrobiło mu się lżej na sercu i był mocno przekonany, że stary przesadzał.
Ale wnet opanował go niepokój z powodu Gertrudy na nowo z taką mocą, że nie mógł jeść. „Czy nie byłaś w ostatnim czasie u Stormów, Karino?“ zapytał nagle. — „Nie, odrzekła Karina szybko, nie obcuję z ludźmi tak bezbożnymi.“
Ingmar milczał długo, bo była to odpowiedź, która dała mu do myślenia. Czy lepiej było milczeć, czy mówić? Jeżeli będzie mówił, pokłóci się z rodziną swą; z drugiej zaś strony nie chciał, ażeby sądzili, że zgadza się z tem, co wydawało mu się niesłusznem. — „Nigdy jeszcze u Stormów nie zauważyłem bezbożności,“ rzekł tak z cicha, że ledwie można było zrozumieć, „a przecież mieszkałem u nich przez cztery lata.“
Teraz Karina rozmyślała o tem samem, o czem Ingmar mówił przedtem; nie wiedziała, czy ma mówić, czy milczeć. Jednak musiała prawdę powiedzieć, chociażby to miało zaboleć Ingmara,