Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/20

Ta strona została przepisana.

rzekła Ingmar odpiął skórę u powozu i deputowany wstał. „O, skoro matka Marta sama zaprasza, muszę być posłusznym“, rzekł.
Był to słuszny, piękny, żywych ruchów człowiek, który należał do zupełnego innego typu ludzi, niż Ingmar i jego matka, ci bowiem mieli brzydkie, zaspane twarze i ociężałe postacie. Miał jednak wielki szacunek przed starym rodem ingmarowskim i chętnie byłby oddał swą piękną powierzchowność, aby tak wyglądać jak Ingmar i być jednym z Ingmarsonów. W obec córki swej stawał zawsze po stronie Ingmara i czuł się szczęśliwym, że go tak dobrze przyjęto.
Gdy matka Marta po chwili wniosła kawę, wystąpił ze swoją sprawą.
„Chciałbym“, rozpoczął i odchrząknął, chciałbym powiedzieć wam, co zamiarzamy uczynić z Brigitą“. Filiżanka zadrzała cokolwiek w ręce matki Marły, tak iż łyżeczka zadzwoniła o podstawkę; potem nastała niemiła cisza.
— „Sądziliśmy, że najlepiej będzie, ażeby wyjechała do Ameryki“. Zatrzymał się znów i znów nastała cisza. Westchnął nad ociężałością tych ludzi — „Kupiliśmy już dla niej bilet“. — „Czy nie wróci do domu?“ zapytał Ingmar. — „Nie, cóżby robiła w domu?“
Ingmar zamilkł ponownie. Oczy miał przymknięte i siedział tak spokojnie, gdyby spal. Na-